niedziela, 15 września 2013

Ucieczka pierwsza

Jadąc autobusem przerzucałam nerwowo kartki gazety. Udało mi się zdobyć taką, gdzie oferty będą w języku angielskim. Na każdej stronie były dziesiątki mieszkań i kawalerek, tylko że jeszcze żadna nie przypadła mi do gustu.  Kątem oka zerkałam też na oferty pracy. Skończyłam fizjoterapię, a nie wiem czy znajdę tu coś dla siebie. Będąc na stronie 37 coś zauważam. Mieszkanie w bloku, dwa pokoje z kuchnią. Cena też mi odpowiada. Szybko odnajduję wzrokiem telefon kontaktowy, i wybieram numer do właściciela. W duchu modlę się, żeby był to człowiek znający angielski. Nie wiem jak my się dogadamy.
- Tak słucham?
- Emm, dzień dobry – zaczęłam w moim ojczystym języku – dzwonię w sprawie mieszkania.
- Ach tak, rozumiem. – odetchnęłam z ulgą. Jak tylko się zadomowię, to załatwię sobie kurs polskiego.
- Oferta jest aktualna, tak?
- Oczywiście. Wszystko pani przeczytała w ogłoszeniu, więc proponuję spotkać się w mieszkaniu.
- Zgoda. Za godzinę będę w Jastrzębiu, więc pasuje mi każda godzina.
- To może o 14.30?
- Dobrze. Do zobaczenia.
Tak, wybrałam Jastrzębie-Zdrój do odbudowania swojego życia. Wierzę, że mi się to uda.
Wyjęłam moją starą MP4 i włożyłam słuchawki do uszu. Obserwowałam wszystko co mijałam za oknem. Po jakimś czasie zauważyłam tabliczkę z nazwą miasta, do którego dążę. Nauczyłam się już jej pisać. Z wymową trochę gorzej, bo na razie wychodzi mi coś podobnego do „Jaźrzembie-Źdroj”. Kierowca miał niezły ubaw ze mnie, gdy kupowałam bilet.
Wysiadłam z autobusu i spojrzałam na zegarek. Zdążyłam go przestawić na polski czas, więc była godzina 14:00. Zaczepiłam jakiegoś przechodnia, i spytałam o drogę do mieszkania. Drugi człowiek w tym kraju znał angielski! Zaczynam lubić to miejsce. Po drodze wstąpiłam do sklepu. Pieniądze wymieniłam już w USA, także zaszczyciłam kasjerkę złotówkami. Kupiłam tylko coś do picia, w końcu nie wiem jeszcze czy mam gdzie przenocować. Udałam się w dalszą drogę do mieście. Walizka strasznie mi ciążyła, ale dzielnie brnęłam przed siebie. Z zaciekawieniem przyglądałam się Polsce. Była inna niż USA, to widać. Jakoś tu… przytulniej? Jastrzębie bardzo mi się spodobało podczas tego spaceru. Zakochałam się w tym mieście nawet, jeżeli nie było jednym z najpiękniejszych. Gdy znalazłam się pod blokiem, wcisnęłam numerek przy domofonie i czekałam na odpowiedź.
- Tak?
- Dzień dobry, mieliśmy się spotkać w sprawie mieszkania.
- Ach tak, proszę wejść.
Odbębniłam to spotkanie, i dostałam pozwolenie natychmiastowego wprowadzenia się. Właścicielem był młody chłopak, który jak powiedział wyjeżdża do Anglii do pracy. Ma na imię Robert, i śmiał się ze mnie jak próbowałam to wypowiedzieć.
- A ty? Jak się nazywasz?
- Skyler Wright. – przedstawiłam się.
- Skajler? – kiwnęłam głową – Nie lubię zwracać się do kogoś pełnym imieniem. Zawsze wymyślam jakieś przezwiska. U ciebie to będzie oczywiste Sky.
Och, mało oryginalnie. Każdy tak na mnie mówił. Po dwóch godzinach rozmowy, pożegnał się i wyszedł zostawiając mnie w moim nowym królestwie. Rozpakowałam się i stwierdziłam, że pójdę na małe zakupy, przy czym pozwiedzam miasto. Może uda mi się jakąś pracę wypatrzeć? W końcu na oszczędnościach długo nie pojadę. Założyłam trampki, wzięłam kurtkę i ruszyłam na podbój Polski.
Weszłam do jakiegoś żółtego supermarketu i zaczęłam wrzucać wszystko po kolei do wózka. Zapatrzyłam się na dosyć ładne pomarańcze, czego wynikiem było zderzenie z innym wózkiem. Nie wiem, z jaką prędkością jechał ten facet (tak to był facet), ale przy zderzeniu mój wózek się wywrócił, a jego zawartość rozsypała na podłodze. Przeklinając pod nosem, i nawet nie patrząc na tego pirata drogowego, spróbowałam podnieść wózek.
- Daj, pomogę ci – powiedział po angielsku, czym mnie bardzo zdziwił. Podniósł „mój pojazd” jednym sprawnym ruchem, a potem pomógł mi zbierać produkty.
- Jestem Simon – powiedział.
- Mało mnie to obchodzi – odburknęłam i wrzuciłam wszystko na swoje miejsce.
- Nie bądź niemiła. Przepraszam za to. Zagapiłem się. – uśmiechnął się tak, że każdej dziewczynie powinno się zrobić ciepło. Ale nie mi.
- Wybaczam – spojrzałam w jego brązowe oczy – Do widzenia.
Ruszyłam do kasy.
- Czekaj! – podążył za mną. – Nie wiem jak masz na imię.
- Ta wiedza nie jest ci do niczego potrzebna – warknęłam wykładając produkty na taśmę – Powiedziałam już do widzenia.
- Ale ja nie.
Popatrzyłam na niego. Uparty był, nie ma co. Bez słowa wyłożyłam resztę rzeczy i zapłaciłam za zakupy. Był tuż za mną, więc niewiele miałam czasu żeby mu uciec. Szybko złapałam torebkę i reklamówki i wybiegłam ze sklepu.
Gdy już myślałam, że dałam radę, złapał mnie za ramię. Ten sam.
- Nie odpuszczę. – spojrzał mi głęboko w oczy – W ramach rekompensaty zaniosę ci zakupy do domu.
Zanim się spostrzegłam zabrał mi siatki i ruszył przed siebie pytając.
- Gdzie mieszkasz?
A ja stałam z szeroko otwartymi oczami i nic nie mówiłam.
- Halooo, ziemia do bezimiennej! – powiedział.
Ludzie dziwnie się na nas gapili, w końcu gadaliśmy w innym języku.
- Skyler – powiedziałam i otrząsnęłam się wyprzedzając go. Jak tak bardzo chce, to niech niesie te zakupy.

- Co Skyl… aaa! To dlatego wyglądasz jak anioł Sky. – dogonił mnie i uśmiechnął się.
~~~
No więc mamy jedynkę :) Szkoła się zaczęła, więc jest mnie czasu, dlatego na następny zapraszam za jakiś czas.
Wyjdzie w praniu jak coś. 
Przypominam o komentowaniu :)
Do następnego :*

1 komentarz:

  1. Podoba mi się ^^
    Ach, te tandetne teksty na podryw xD
    Weny życzę i do następnego :*

    OdpowiedzUsuń