Jadąc autobusem przerzucałam
nerwowo kartki gazety. Udało mi się zdobyć taką, gdzie oferty będą w języku
angielskim. Na każdej stronie były dziesiątki mieszkań i kawalerek, tylko że
jeszcze żadna nie przypadła mi do gustu.
Kątem oka zerkałam też na oferty pracy. Skończyłam fizjoterapię, a nie
wiem czy znajdę tu coś dla siebie. Będąc na stronie 37 coś zauważam. Mieszkanie
w bloku, dwa pokoje z kuchnią. Cena też mi odpowiada. Szybko odnajduję wzrokiem
telefon kontaktowy, i wybieram numer do właściciela. W duchu modlę się, żeby
był to człowiek znający angielski. Nie wiem jak my się dogadamy.
- Tak słucham?
- Emm, dzień dobry – zaczęłam w moim ojczystym języku –
dzwonię w sprawie mieszkania.
- Ach tak, rozumiem. – odetchnęłam z ulgą. Jak tylko
się zadomowię, to załatwię sobie kurs polskiego.
- Oferta jest aktualna, tak?
- Oczywiście. Wszystko pani przeczytała w ogłoszeniu,
więc proponuję spotkać się w mieszkaniu.
- Zgoda. Za godzinę będę w Jastrzębiu, więc pasuje mi każda
godzina.
- To może o 14.30?
- Dobrze. Do zobaczenia.
Tak, wybrałam Jastrzębie-Zdrój do odbudowania swojego życia.
Wierzę, że mi się to uda.
Wyjęłam moją starą MP4 i włożyłam
słuchawki do uszu. Obserwowałam wszystko co mijałam za oknem. Po jakimś czasie
zauważyłam tabliczkę z nazwą miasta, do którego dążę. Nauczyłam się już jej
pisać. Z wymową trochę gorzej, bo na razie wychodzi mi coś podobnego do „Jaźrzembie-Źdroj”.
Kierowca miał niezły ubaw ze mnie, gdy kupowałam bilet.
Wysiadłam z autobusu i spojrzałam
na zegarek. Zdążyłam go przestawić na polski czas, więc była godzina 14:00.
Zaczepiłam jakiegoś przechodnia, i spytałam o drogę do mieszkania. Drugi
człowiek w tym kraju znał angielski! Zaczynam lubić to miejsce. Po drodze
wstąpiłam do sklepu. Pieniądze wymieniłam już w USA, także zaszczyciłam
kasjerkę złotówkami. Kupiłam tylko coś do picia, w końcu nie wiem jeszcze czy
mam gdzie przenocować. Udałam się w dalszą drogę do mieście. Walizka strasznie
mi ciążyła, ale dzielnie brnęłam przed siebie. Z zaciekawieniem przyglądałam
się Polsce. Była inna niż USA, to widać. Jakoś tu… przytulniej? Jastrzębie
bardzo mi się spodobało podczas tego spaceru. Zakochałam się w tym mieście
nawet, jeżeli nie było jednym z najpiękniejszych. Gdy znalazłam się pod
blokiem, wcisnęłam numerek przy domofonie i czekałam na odpowiedź.
- Tak?
- Dzień dobry, mieliśmy się spotkać w sprawie mieszkania.
- Ach tak, proszę wejść.
Odbębniłam to spotkanie, i
dostałam pozwolenie natychmiastowego wprowadzenia się. Właścicielem był młody
chłopak, który jak powiedział wyjeżdża do Anglii do pracy. Ma na imię Robert, i
śmiał się ze mnie jak próbowałam to wypowiedzieć.
- A ty? Jak się nazywasz?
- Skyler Wright. – przedstawiłam się.
- Skajler? – kiwnęłam głową – Nie lubię zwracać się do kogoś
pełnym imieniem. Zawsze wymyślam jakieś przezwiska. U ciebie to będzie
oczywiste Sky.
Och, mało oryginalnie. Każdy tak
na mnie mówił. Po dwóch godzinach rozmowy, pożegnał się i wyszedł zostawiając
mnie w moim nowym królestwie. Rozpakowałam się i stwierdziłam, że pójdę na małe
zakupy, przy czym pozwiedzam miasto. Może uda mi się jakąś pracę wypatrzeć? W
końcu na oszczędnościach długo nie pojadę. Założyłam trampki, wzięłam kurtkę i
ruszyłam na podbój Polski.
Weszłam do jakiegoś żółtego
supermarketu i zaczęłam wrzucać wszystko po kolei do wózka. Zapatrzyłam się na
dosyć ładne pomarańcze, czego wynikiem było zderzenie z innym wózkiem. Nie
wiem, z jaką prędkością jechał ten facet (tak to był facet), ale przy zderzeniu
mój wózek się wywrócił, a jego zawartość rozsypała na podłodze. Przeklinając
pod nosem, i nawet nie patrząc na tego pirata drogowego, spróbowałam podnieść
wózek.
- Daj, pomogę ci – powiedział po angielsku, czym mnie bardzo
zdziwił. Podniósł „mój pojazd” jednym sprawnym ruchem, a potem pomógł mi
zbierać produkty.
- Jestem Simon – powiedział.
- Mało mnie to obchodzi – odburknęłam i wrzuciłam wszystko
na swoje miejsce.
- Nie bądź niemiła. Przepraszam za to. Zagapiłem się. –
uśmiechnął się tak, że każdej dziewczynie powinno się zrobić ciepło. Ale nie
mi.
- Wybaczam – spojrzałam w jego brązowe oczy – Do widzenia.
Ruszyłam do kasy.
- Czekaj! – podążył za mną. – Nie wiem jak masz na imię.
- Ta wiedza nie jest ci do niczego potrzebna – warknęłam
wykładając produkty na taśmę – Powiedziałam już do widzenia.
- Ale ja nie.
Popatrzyłam na niego. Uparty był,
nie ma co. Bez słowa wyłożyłam resztę rzeczy i zapłaciłam za zakupy. Był tuż za
mną, więc niewiele miałam czasu żeby mu uciec. Szybko złapałam torebkę i
reklamówki i wybiegłam ze sklepu.
Gdy już myślałam, że dałam radę, złapał mnie za ramię. Ten
sam.
- Nie odpuszczę. – spojrzał mi głęboko w oczy – W ramach
rekompensaty zaniosę ci zakupy do domu.
Zanim się spostrzegłam zabrał mi siatki i ruszył przed
siebie pytając.
- Gdzie mieszkasz?
A ja stałam z szeroko otwartymi oczami i nic nie mówiłam.
- Halooo, ziemia do bezimiennej! – powiedział.
Ludzie dziwnie się na nas gapili, w końcu gadaliśmy w innym
języku.
- Skyler – powiedziałam i otrząsnęłam się wyprzedzając go.
Jak tak bardzo chce, to niech niesie te zakupy.
- Co Skyl… aaa! To dlatego wyglądasz jak anioł Sky. –
dogonił mnie i uśmiechnął się.
~~~
No więc mamy jedynkę :) Szkoła się zaczęła, więc jest mnie czasu, dlatego na następny zapraszam za jakiś czas.
Wyjdzie w praniu jak coś.
Przypominam o komentowaniu :)
Do następnego :*